Uruchomienie we wtorek, 10 maja, usługi Music Beta by Google wywołało niemały zamęt wśród przedstawicieli największych wytwórni. Jak to, internetowy gigant robi coś na naszym poletku, bez wyraźnego przytakiwania z naszej strony? Wstyd, hańba i zakłamanie! Za opóźnienie debiutu nie ma co winić Google. Jak dowodzi The Hollywood Reporter, odpowiedzialność ponoszą pieniądze, piractwo i konkurencja.

„Ludzie są wkurzeni” – zdradza jeden z pragnących zachować anonimowość przedstawicieli „majorsów”. Podobnie jak on grzmiały kuluary spotkań NARM (National Association of Recording Merchandisers – odpowiednik polskiego Związku Producentów Audio-Video) w Los Angeles. Rzecz jasna premiera usługi nie była zaskoczeniem dla branży. Nie dość, że Google wyraźnie sygnalizowało rychłe uruchomienie swojej muzycznej chmury, to jeszcze nie stroniło od obwiniania wytwórni za opóźnienia.

W trakcie prowadzonych od dłuższego czasów rozmów na temat licencjonowania muzyki dystrybuowanej w usłudze Google pojawił się impas. Przyczyna nie była jawna, bo i sam przebieg spotkań nie był przekazywany opinii publicznej. Wszystko, co wiemy do tej pory na ich temat pochodziło z nieoficjalnych, anonimowych wypowiedzi. A skoro nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Wytwórnie – donosi The Hollywood Reporter – żądały zaliczek. Google było skore takie zaliczki wypłacić. Jednak niektóre wytwórnie zażądały sobie wyższych wypłat niż pozostałe. A skoro tak, to także ci pozostali domagali się powiększenia swoich należności. Do tego doszły wytwórnie niezależne, które wcale nie chciały być gorsze.

Niewątpliwie największym aktualnie zagrożeniem dla rynku muzycznego jest piractwo. W trakcie rozmów podniesiono kwestię umożliwienia ładowania do serwisu plików pobranych z serwisów P2P. Dodatkowo wytwórnie próbowały wymusić na przedstawicielach wyszukiwarkowego giganta usunięcia linków prowadzących do stron z nielegalną zawartością.

Negocjatorzy wytwórni nie prowadzą rozmów po próżnicy. Kierują się przede wszystkim chęcią maksymalizacji zysków z wytwarzanego dobra. To nie dziwi. Ważna jest jednak odpowiedź na pytanie, czy dochody pochodzące z usługi Google będą źródłem dodatkowym, czy odbije się to na innych, funkcjonujących już serwisach sprzedających muzykę.

My od siebie dorzucilibyśmy jeszcze brak elastyczności przedstawicieli branży muzycznej. Google oskarżane było w trakcie rozmów o ciągłe wprowadzanie zmian do serwisu. Trudno się jednak dziwić, skoro podobną usługę zaproponowała już sieć Amazon, a na horyzoncie zaczął wyłaniać się także Apple. Toteż kreatywne postaci z Mountain View zaczęły modyfikować pomysł, tak by zwiększyć jego konkurencyjność.

Niestety wytwórnie – przede wszystkim „majorsi” – to skostniałe organizmy. Niewykluczone, że odczuwają już chłodny powiew oddechu „ponurego żniwiarza”, który tylko czeka by wykonać na nich szybkie cięcie swoją kosą. Rozwój Internetu pokazał brak ich kreatywnego podejścia do nowego medium. Ten kanał dystrybucji zaczął być doceniany tak na prawdę dopiero w momencie pojawienia się iTunes.

I tu propozycja dla Google (Andy, jeśli to do ciebie dotrze, żądam udziałów) – stworzenie wytwórni stricte internetowej, dysponującej najsilniejszym nośnikiem marketingu internetowego, a zarazem poważnym kanałem dystrybucji. Wyszukiwanie muzyki w oparciu o powiązania gatunkowe realizowane za pośrednictwem wyników wyspecjalizowanego wyszukiwania.

Comments are closed.